Na na wieczór docieram do pięknego kolonialnego miasteczka Grasias del Dios. Z całego dnia pamiętam jazdę stopem na drewnianych belkach wysuniętych 2 metry poza samochód. Przypominało to wesołe miasteczko, gdzie trzeba się cały czas trzymać by nie wypaść z wagonika. W miasteczku śpię w namiocie, a na wieczór odwiedzam miejscową atrakcje, czyli gorące źródła. Jest to atrakcja, ale chyba bardziej bym ją docenił gdyby wokół nie było wciąż 30 i więcej stopni. Następny dzień to walka stopem i ponad 300 km dalej udaje mi się późną nocą dotrzeć do miasteczka Suchitoto już w Hondurasie. Ostatniego stopa złapała już dla mnie Salwadorska armia, bo było ciemno i nikt się nie chciał zatrzymać.
Suchitoto jest miasteczkiem niezwykły. W ogóle Salvador zrobił na mnie najlepsze wrażenie ze wszystkich krajów Ameryki Środkowej. Ludzie są niezwykle uprzejmi, otwarci. Na ulicach nie widać turystów, którzy wciąż boją się przyjeżdżać do tego pięknego kraju. Salvador ma bardzo smutną historię. Tocząca się tu przez dwanaście lat wojna domowa odcisnęła na ludziach ogromne piętno. Drzwi w domach są pozamykane, wokół domów zasieki,… dosłownie zasieki. Praktycznie każdy dom otoczony jest płotem z zawieszonym na górze na okrętkę drutem kolczastym. Na każdym rogu uzbrojony w ciężki karabin ochroniarz, żołnierz lub policjant. Wydawałaby się z tego opisu, że to kraj niebezpieczny i nieprzyjazny dla turystyki. Trzeba jednak tam pojechać by zrozumieć, że to kraj niezwykły i kraj niezwykłych ludzi.
Wracając do miasteczka Suchitoto to jest to przepiękne miasto. Położone nad jeziorem o tej samej nazwie. W środku miasteczka góruje katedra i jak w każdym mieście w południowej i środkowej Ameryce Plaza Central. Na ulicach nie widać turystów, mimo ogromnej biedy nie ma też żebrzących dzieciaków. Ludzie są mili, a za jedzenie i towary płaci się tyle samo ile płacą miejscowi. W Gwatemali było kompletnie odwrotnie!
Ponieważ w Salvadorze nie ma rozwiniętego sektora usług turystycznych, więc nie ma też tanich hoteli dla backpackersów. Udaje mi się jednak znaleźć kobietę, która prowadzi tzw., czarny biznes i wynajmuje pokoje zaraz za kawiarenką internetową. Oficjalne hotele są bardzo drogie i korzysta z nich tylko garstka oficjeli tego kraju. Dowiaduje się, że niedaleko miasteczka znajduje się przepiękny wodospad z bardzo ciekawą rzeźbą skał. Ruszam tam z samego rana. Jest 9 rano i chyba ze 40 st C, dochodzę tam kompletnie wyczerpany, ale było warto. Faktycznie formacja skał jakby z ustawionych sześciokątnych bloków skalnych. Robie kilka zdjęć i wracam do miasteczka. Chcę jeszcze tego samego dnia przedostać się do Allegrii, najwyżej położonej miejscowości w Salvadorze.