Tym razem jeziora nie otaczają góry, a zieleń dżungli. Na północ stąd ciągnie się już tylko dzika dżungla, aż do Meksyku. W tej dżungli znajduje się też nasz cel, miasto Tikal, jedno z najsłynniejszych starożytnych miast. Stolica Majów. Podróż stopem trwa bardzo długo, bo nic tu prawie nie jeździ. Ostatnie 20km przebywamy autobusikiem.
Wejście do miasta jest pilnowane przez strażników, a bilet słono kosztuje. Kombinujemy na lewo i na prawo, przez dżungle i naokoło. Najprostszym jednak rozwiązaniem jest pewne przejście obok budki strażnik z miną pod tytułem, ja? Przecież ja już mam bilet, a Pan mi go już sprawdzał. :) Udaje się i dostajemy się do środka. Po chwili z dżungli wyłaniają się pierwsze budowle. Są ogromne, kamienne piramidy sterczą wysoko ponad szczyty drzew. Po wejściu na jedną z nich widzimy wystające kolejne czubki piramid. Miasto jest ogromne i w całości porasta je dżungla. Wszędzie wokół słychać odgłosy zwierząt. Małpy mona obserwować ze szczytów piramid jak skaczą sobie wesoło w koronach drzew. Wokół czuć lata historii, czuć potęgę mieszkających tu kiedyś Indian.
Niestety robi się coraz ciemniej i z miasta wydostajemy się już po ciemku, nawet lekko wystraszeni, że zgubiliśmy drogę. Postanawiamy, że następnego dnia musimy zwiedzić pozostałą część.
Ranek przywitał nas ulewą. Do miasteczka przedostajemy się kanałami i zaczynamy zwiedzanie. Pogoda nie zachęca, za to ruiny bardzo. Spędzamy ponad pół dnia i wydaje nam się, że widzieliśmy już wszystko.
Z parku udaje nam się wyjechać na stopa z pracownikami. Wysadzają nas już na ruchliwej drodze skąd nie mamy problemu by ruszyć dalej. Plan jest dotrzeć do oddalonego o 300 km Rio Dulce. Jednak 300km tutaj to bardzo dużo. Utykamy w środku jakiegoś niezbyt sympatycznego miasteczka. Siedząc i wcinając jajka z fasolą na straganie mamy trochę zdruzgotane miny. Jeśli dziś nie dotrzemy do Rio to możemy zapomnieć o plaży w Livingston i rejsie przepiękną rzeką. Do naszej knajpki podjeżdża nagle jakieś autko i wysiada z niej dwóch hałaśliwych młodzieńców. Z rozmowy wnioskuję, że zatrzymują się by coś zjeść i jadą gdzieś dalej. Udajemy bezradnych turystów i pytamy czy z plecakami możemy przejść przez całe miasteczko i rozbić gdzieś na obrzeżach namiot (jest całkowicie ciemno). Dowiadujemy się, że jest niebezpiecznie i dostajemy to, o co nam chodziło, propozycje podwiezienia. W autku dowiadujemy się, że możemy jechać nie tylko za miasto ale do... Rio Dulce. Los się do nas uśmiecha.