Jedziemy do Panajachel, które leży nad jeziorem Atitlan. Według wszystkich przewodników jezioro jest jednym z najpiękniejszych miejsc w Gwatemali. Do miasteczka docieramy po zmroku. Chłopak jedzie na imprezę do swoich znajomych i upiera się, żebyśmy pojechali z nim. Jesteśmy ogromnie zdziwieni, gdy wjeżdżamy na posesję rodem z filmów o rodzinie Carringtonów. Całość posesji leży na ogromnym terenie, prawie w centrum miasteczka i nad samym jeziorem. Trafiamy na imprezę tej bogatszej części Gwatemalskiej młodzieży. Wszyscy są świetnie wyedukowani, doskonale mówią po angielsku. Czas szybko mija, idziemy jeszcze wieczorem do lokalnej Pizzerii, gdzie impreza trwa do rana. Było ciekawie znaleźć się w tym towarzystwie i poznać ten kraj też od tej strony, aczkolwiek ciągnie nas już do starych pickupów i prostych ludzi. Rankiem ruszamy do wioski Santa Cruez La Laguna. Da się tu dopłynąć tylko łódką. Wkurzamy się, gdy chcą nas skasować ponad trzykrotnie więcej niż wynosi lokalna stawka. Wytargowaliśmy w końcu jakąś cenę po środku i pomknęliśmy po wodzie w stronę leżącej na stromych stokach gór wioski. Czuliśmy się trochę jakby to miało być w Nepalu, bo do tej pory tylko na zdjęciach z tych rejonów widziałem takie widoki. Po dopłynięciu zostawiamy plecaki w porcie i ruszamy stromą ścieżką do góry. Wydawało się, że jest niedaleko, ale do pierwszych domostw docieramy po około godzinie. Po drodze jak tylko odwracaliśmy głowę to im wyżej tym piękniejszy widok nam się ukazywał. Rozpościerało się błękitno-lazurowe jezioro otoczone dookoła górami i wulkanami. Słowa, a nawet zdjęcia tego nie oddadzą, to trzeba zobaczyć… Podobnie jak samą wioskę z kościółkiem, boiskiem do piłki nożnej na środku którego stoi krzyż, wioskowej pralni, dachów krytych blachą, plątaniny kabli elektrycznych i biegających pod górę i w dół indiańskich dzieci… To trzeba zobaczyć. Wizyta w wiosce była chyba jednym z najbardziej ekscytujących momentów podróży. Dotarliśmy na samą górę, gdzie w podziękowaniu za pozowanie do zdjęcia podarowaliśmy indiańskiej dziewczynce małego pluszowego niedźwiadka. Asia została zaproszona do przymierzenia tradycyjnej gwatemalskiej sukienki. Wyglądała cudnie :). Nawet namawiałem ją byśmy to kupili, ale Asia stwierdziła, że wdzianko nie będzie pasować na Warszawskich ulicach…
Z żalem opuszczaliśmy to pełne magii miejsce i jedną z ostatnich wodnych okazji przedostaliśmy się do San Marcos La Laguna wioski, która jest znana ze swoich spirytualnych właściwości. Z tego powodu ściągają tutaj różne zakręcone postacie z całego świata, żeby właśnie tutaj ładować swoją energię itd.…
Na brzegu spotykamy przedziwnego człowieka. Mocno blada cera, surowe i dzikie rysy twarzy. Na początku wydawał nam się nawet trochę straszny. Tylko na początku. Okazało się, że to człowiek, o którym pisały gazety. Człowiek, który wędrował dookoła świata. Tak, tak dokładnie wędrował. Trudni się formą jubilerstwa i tworzy kolczyki, wisiorki z użyciem lokalnych drogocennych kamieni. Bardzo dobrze kojarzył Polskę ze względu na nasze bursztyny. Dowiedzieliśmy się przy okazji, że te polskie są najcenniejsze. Zaprosił nas do swojej chatki leżącej już prawie na stokach gór ponad całą wioską. Idziemy przez jakieś zarośla, kamienie i inne "tajne" przejscia, oczywiście cały czas pod górę. I nagle w gęstwinie tropikalnej roślinności ukazuje się nam "chatka szamana", zbudowana własnoręcznie przez naszego gospodarza. Z szacunkiem podziwiamy trud, jaki musiał pokonać, aby każdy element składowy chatki przytaszczyć na góre. Oczywiście nie ma w niej prądu, ale za to klimat panuje niesamowity. W ogóle jest w tym człowieku coś przedziwnego, coś magicznego… W środku jest mnóstwo ciekawych przedmiotów z różnych stron świata. Dookoła chatki znajduje się ogród, w którym rosną niemalże wszystkie drzewka cytrusowe, zioła, krzaczki pomidorów i krzewy kawy. Wieczór spędzamy przy blasku świec i zapachu kadzidełek. Asia pod kierownictwem szamana przyrządza tortille z owocowym nadzieniem. W nocy spać nam nie daje… skorpion, mysz i inne żyjątka... Rankiem gospodarz częsuje nas kawą "własnej roboty" i ruszamy w stronę Chichicastenango, miejsca znanego w całej Ameryce Środkowej ze względu na lokalny market.