Jadę do miejscowości San Juan del Sur, a następnie na oddaloną o 15km plażę Madera???. Udaje mi się dojechać stopem. Prześliczne miejsce z dala od jakichkolwiek zabudowań. Przy samej plaży małe ośrodki dla surferów. Znajduję miejsce pod jakąś szopą przy samej plaży. Śpi już tam bardzo sympatyczna para z Anglii, która jeździ po świecie i szuka najfajniejszych miejsc do jazdy po falach. Spędzam tu urocze dwa dni. Powrót to droga przez mękę. Nic nie jedzie i drepczę z bardzo ciężkim plecakiem (o dwa hamaki i prezenty cięższym) prawie 10 km w temperaturze grubo powyżej 40 st C. Ratują mnie robotnicy i ostatnie 5 km jadę z nimi. Ostatni wieczór to uczta za całe 5 USD w restauracji nad oceanem. Rano stopem ruszam już w stronę Kostaryki.
Znajduje kierowcę do samego San Jose. Przesympatyczny starszy człowiek, ojciec kilkunaściorga dzieciaków funduje mi po drodze obiad… jak na ostatni stop to ten był wyjątkowo udany.
Nocleg w najtańszym znajomym mi już hotelu. Na kolację funduję sobie pizze i internet, a rano wylatuje w stronę Europy. Za 4 dni zaczynam nową prace… Ile będę musiał poczekać na następna przygodę...? Mam nadzieje, że jak najkrócej.